środa, 15 sierpnia 2012

Rozdział 4

 <Demi>

- Dems, kochanie obudź się, lądujemy – poczułam lekkie szturchanie i usłyszałam głos Joe’go. Uniosłam głowę do góry i wtuliłam się mocniej w ramię mojego męża. Z tego co zauważyłam, nasza córeczka dalej sobie smacznie spała wtulona w swój różowiutki kocyk. Spojrzałam na nią kątem oka i uśmiechnęłam się delikatnie. Gdy spała ze smoczkiem w ustach wyglądała naprawdę uroczo, a delikatnie zaróżowione policzki i błąkający się na ustach uśmiech dodawał jej uroku. Poczułam jak Joseph wsuwa ręka pod moje ramię, zapinając mój pas. Właśnie lądowaliśmy w Dallas. Spojrzałam na Joe’go. Zapatrzony w krajobraz za oknem, z delikatnym zarostem w rozpiętej koszuli w kratę, wyglądał naprawdę przystojnie.  Przejechałam delikatnie dłonią po Jego twarzy, jednak On dalej głowę miał przy szybie. Poczułam dziwne uczucie w brzuchu i zrobiło mi się słabo. Odkąd pamiętam bałam się lądowania samolotu. Nie raz ze strachu traciłam przytomność, mimo, że byłam dorosłą kobietą. To było już po prostu coś w rodzaju fobii. Choćbym nie wiem jak próbowała, zawsze robi mi się słabo.. Zacisnęłam kurczowo dłonie na koszuli Joe, delikatnie ją mnąc. Chłopak spojrzał na mnie i uśmiechnął się pokrzepiająco, całując mnie w czubek głowy. Joe wiedział o moich problemach, jeśli chodzi o lądowania, więc mocno przycisnął mnie do siebie widząc, że oddycham co raz szybciej i bardziej nerwowo. Zawsze mogłam na Niego liczyć w takich sytuacjach i tak było i tym razem. Joseph był bardzo opiekuńczy jeśli chodzi o rodzinę. Często z tym przesadzał i nie raz dochodziło między nami do sprzeczek na ten temat, jednak jemu nie da rady przegadać. Myślałam początkowo, że tak jest tylko względem mnie, jednak po dłuższej konwersacji z Jego matką, wyszło na jaw, że był taki od zawsze, więc spuściłam z tonu i staram się nie czepiać o Jego nadopiekuńczość. Nie powiem, że nie, bo w niektórych sytuacjach to naprawdę miłe. Joe zawsze sprawiał wrażenie miłego, opiekuńczego faceta i taki po prostu był. I za to Go kochałam, za to że nigdy nie udawał kogoś kim nie był. Objął mnie mocniej gdy koła samolotu dotknęły podłoża. Tuląc się do Niego, wdychałam zapach Jego cudownych perfum, które miał odkąd pamiętam. Joe nigdy nie zmieniał swoich przyzwyczajeń, stylu. Możliwe, zmienił się z charakteru, wyglądu, stał się prawdziwym przystojnym mężczyzną, ale na pewno nie zmienił swojego stylu ubierania się, ani upodobań.  Od dziecka kochał architekturę i poczynając od papierowych konstrukcji, aż do wysokich wieżowców, ogrodów, domów itp. Jeśli chodzi o czas wolny to Jego hobbym zawsze była koszykówka. Co sobotę, po południu On, Jego bracia i znajomi zbierają się w wielkiej hali sportowej na przyjacielski mecz koszykówki. To się stało już ich taką tradycją, gdy któryś nie mógł przyjść z powodu jakiejś kontuzji, zbierali się razem w jakimś pubie, bądź domu jednego z nich na piwo  i oglądali mecz w tv. Byli świetnym zespołem i paczką dobrych przyjaciół. Jedyne co mnie irytowało to to, że uważali, że na ich wieczorkach „nie ma prawa być bab, bo one wszystko psują”...  Z zamyślenia wyrwał mnie głos Joe’go, który oznajmił mi, że już wychodzimy z samolotu. Wzięłam więc dalej śpiącą Nicole na ręce, a Joe wziął naszą przenośną torbę i nawet się nie obejrzeliśmy, a już odbieraliśmy nasze bagaże. Byłam bardzo zamyślona, myślałam nad naszym pobytem w Dallas, o moim małżeństwie, Nicole, rodzinie, a nawet o takich błahostkach jak kolor swoich paznokci. Nawet nie zauważyłam swoich rodziców, którzy zawzięcie do nas machali. Dopiero, gdy usłyszałam krzyk starszej siostry i poczułam szturchnięcie Joe’go ocknęłam się.  Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech i już po chwili byłam w objęciach rodziców i siostry, Dallas.  Joe przywitał się z Dall i rodzicami. Moja mama nie wykazała zbytniego zainteresowania Jego osobą i tylko uścisnęła Go od niechcenia i rzuciła Mu pogardliwe spojrzenie. Nie powiem, zezłościło mnie to, ale myślałam, że odstawi gorszą szopkę. Byłam zadowolona z tego, że mój małżonek po prostu to zignorował i zaczął rozmawiać z Markiem – narzeczonym Dallas. Przywitałam się z nim i całą siódemką ruszyliśmy do samochodu Marka. My mieliśmy pojechać z Nim, a rodzice z Dallas, ponieważ nie zmieścilibyśmy się do jednego samochodu z bagażami.  Początkowo rozmowa nam się nie kleiła, jednak w połowie drogi Mark włączył radio, więc  ja nuciłam sobie piosenki pod nosem bawiąc się z Nicole, która swoją  drogą w końcu się obudziła, a chłopcy o czymś tam sobie rozmawiali ‘jak facet z facetem’. Mark był naprawdę fajnym kolesiem, miał poczucie humoru, był sympatyczny,  spokojny i przystojny. Dallas świetnie trafiła, a w dodatku nigdy nie widziałam Jej aż tak szczęśliwej. – Mark, jak się układa Tobie i mojej siostrze? – nie mogąc dłużej już słuchać tych ich bredni, postanowiłam w końcu im przerwać. – Czekałem aż w końcu o to zapytasz Dee – Mark zaśmiał się i spojrzał na mnie kątem oka, jednak wciąż nie spuszczając wzroku z jezdni. – Powiem Ci że jest świetnie, nie spotkałem jeszcze tak niesamowitej dziewczyny jak Twoja siostra. Stąd też, mamy zamiar pobrać się za cztery miesiące. Jest jeszcze coś, powiem Ci, ale obiecaj, że nie wygadasz – dokończył, spoglądając na mnie przez ramię, korzystając z chwili, gdy staliśmy na światłach. – oczywiście, że nie wygadam! – rzuciłam oburzona,  pół żartem oczywiście – yhym – dotarł do mnie głos Josepha, który ewidentnie się ze mnie nabijał, a Mark miał z nas niezłą polewkę. – Co tam mruczysz? – mruknęłam mu do ucha, gwałtownie łapiąc się i przyciągając do Jego siedzenia. Swoją drogą to Mark ma bardzo wygodne auto. – nic, nic – Joe odpowiedział  cmokając mocno mój nos i wybuchając z Markiem śmiechem, widząc moją reakcję. Na co ja, skrzywiłam się tylko i wróciłam na swoje miejsce ze śmiechem. – Gadaj, no! – zwróciłam się tym razem do Marka. Byłam naprawdę ciekawa o co mu chodziło. – Dallas jest w ciąży – powiedział uśmiechając się delikatnie do siebie, a na mojej twarzy  momentalnie pojawił się wielki banan. – Omg, gratuluję Wam! – prawie pisnęłam, uśmiechając się jeszcze szerzej. Joseph także złożył gratulację Markowi, po czym spojrzał na małą Nicole, która także cieszyła się z jakiegoś powodu i dusiła swojego misia co raz bardziej. Mimo, że wyrwała mu już, rękę i nogę, a także wydłubała jedno oko, nie pozwoli tknąć swojego misia. Nazywa go ‘lolo’  i jeszcze nigdy nie poszła bez niego spać. Raz, gdy zapodział mi się gdzieś w praniu szukaliśmy go z Joe przez całą noc, aż w końcu go znaleźliśmy i nasza córka spokojnie zasnęła. Nie mam pojęcia co jest takiego w tym misiu, ale Nicki go naprawdę kocha. – Tylko nie mów Dall ani słowa, jasne? Chyba by mnie zabiła.. znając życie jutro wyciągnie Cię gdzieś na miasto pod głupim pretekstem i tam Ci powie. To miała być jej chwila, ale chciałem Cię tak uprzedzić. Mogę liczyć na to, że mnie nie wydasz? – Mark zapytał, zabawnie poruszając brwiami, po czym, gdy przytaknęłam w końcu zatrzymaliśmy się przed domem moich rodziców. Moim starym domem, za którym tak tęskniłam.
Mark i Joe wyciągnęli nasze walizki, po czym weszliśmy całą czwórką do kuchni, gdzie mama i Dallas szykowały obiad. Rozejrzałam się dookoła. Nic tu się nie  zmieniło, delikatne morelowe ściany, kremowe meble, wielki stół pośrodku pomieszczenia. Dlaczego wielki? Mieliśmy wielką i kochającą rodzinę. Wszystkie święta, więc spędzaliśmy razem jeśli było to tylko możliwe. – Siadajcie – mruknęła moja matka. Doskonale wiedziałam, że miała nadzieję, że przyjadę sama z Nicole, bez Joe’go. Odkąd ostatnio ja i Joseph pokłóciliśmy się ostro, mama całkowicie Go znienawidziła. Zawsze była po mojej stronie, a ja? Ja nigdy nie miałam racji. Przez swoje wieczne niezadowolenie, to ja wszystko psułam i doprowadzałam do kłótni, Joe zawsze obrywał najbardziej. Nie mogę pogodzić się wciąż z faktem, że byłam taką egoistką dla Niego. Że pozwoliłam na to, aby moja złość, furia i rozżalenie zaćmiły moją miłość do Josepha. Jednak On, zawsze się starał wszystko załagodzić, był na każde moje zawołanie, na każdą zachciankę. Bał się, że mogłabym go zostawić i dlatego stał się pomiotłem dla mnie bez żadnych sprzeciwów. Spojrzałam na Niego, konsumował powoli swój posiłek, starając się ignorować natarczywą teściową, która non stop rzucała mu złowrogie spojrzenia, nie mogłam na to nic poradzić. Moja matka twierdziła, że nie jesteśmy szczęśliwym małżeństwem i to widać. Fakt, faktem było tak kiedyś. Teraz postanowiłam jej pokazać, że jest inaczej. Kocham Joe i jestem pewna w 100%, że On mnie także. Gdy ja i Joseph skończyliśmy jeść, wzięłam nasze talerze, po czym włożyłam je do zmywarki, uprzednio je opłukując. – Zawsze tak musisz latać koło niego? – zapytała moja matka z pogardą, kątem oka patrząc na Josepha, który niespokojnie się poruszył. Musiałam zareagować – Nie – zaśmiałam się sztucznie – to Joseph zazwyczaj wypełnia domowe obowiązki, zajmuje się dzieckiem, gotuje, sprząta. Taki mąż to prawdziwy skarb – dokończyłam z uśmiechem, całując Jego policzek. Joe spojrzał na mnie z uśmiechem, a ja ucałowałam Jego wargi. Miałam ochotę się w nich zatopić, znacznie głębiej, jednak wiedziałam, że nie będzie to stosowne w kuchni, przy wszystkich, a zwłaszcza przy matce. -  Joe, kochanie chodź mi pomóż, zniesiemy  wózek Nicole z góry i przejdziemy się po okolicy. Dawno tutaj nie byłam – mruknęłam i puściłam Josephowi oczko, od razu domyślił się o co chodzi. Podniósł się z miejsca, podziękował za posiłek i ruszył się za mną w kierunku schodów. Gdy tylko weszliśmy do naszej sypialni, Joe od razu przycisnął mnie do ściany całując namiętnie moje usta, odwzajemniałam pocałunki nie mogąc się nim nacieszyć, tak jakbyśmy się mieli już nigdy nie zobaczyć. Było mi tak dobrze, że nawet nie zauważyłam jak Joe wpił się w moją szyję, zostawiając na niej ciemnoróżowy ślad – Joe! – pisnęłam i odepchnęłam go od siebie ze śmiechem. Podeszłam do lusterka i zobaczyłam dosyć pokaźną malinkę, którą usta mojego małżonka zostawiły na mojej szyi. Pokręciłam głową z politowaniem i podeszłam do szafki, w której miałam już pieluszki i inne zabawki Nicole. Wrzuciłam je do mojej dość sporej torby i przewiesiłam ją przez ramię. Obeszłam Joe’go który wygodnie rozłożył się na łóżku i wyciągnęłam wózek. Z lekkim trudem, ale udało mi się go rozłożyć. Spojrzałam na Joe, oczy miał zamknięte, jednak na jego twarzy błąkał się łobuzerski uśmieszek. Podniosłam z ziemi poduszkę, którą Joseph wcześniej zwalił i cisnęłam nią w niego z całej siły. Chłopak momentalnie zerwał się na równe nogi i posłał mi mordercze spojrzenie. – Pomóż mi znieść ten wózek – wyszczerzyłam się w jego stronę, na co on tylko wykręcił oczami, chwytając jeden koniec wózka. Chwyciłam za drugi koniec i znieśliśmy wózek na dół. Spojrzenia wszystkich w salonie skierowały się w naszą stronę. Posłałam rodzince delikatny uśmiech, a Joe podszedł do Dallas i z uśmiechem wziął naszą córeczkę z jej kolan. Patrzyłam jak zaczyna ją łaskotać, przytulać i nie mogłam powstrzymać  uśmiechu na swojej twarzy.  – To my wrócimy za jakieś dwie godzinki – rzucił Joe, wkładając malutką do wózka i wyszliśmy z domu. Podczas spaceru, uważnie rozglądałam się dookoła, wybudowali parę sklepów, budynków, ale nic takiego się tu nie zmieniło, więc nie miałam problemu  z trafieniem do parku, czy na plac zabaw. Szliśmy jakąś uliczką w ciszy i spokoju. Spojrzałam na Joe. Był lekko zmęczony, a na jego twarzy pojawił się już delikatny zarost, co dodawało mu uroku i męskości. – Jestem z ciebie dumna – powiedziałam w pewnym momencie – Czemu? – spytał skołowany. Zaśmiałam się w duchu, chodziło mi o sprawę z moją mamą. – Dzielnie znosisz moją mamę – zaczęłam z podziwem, na co Joseph wybuchł śmiechem – i nie odpowiedziałeś jeszcze na żadną jej zaczepkę – dodałam z uśmiechem. Byliśmy w pobliskim parku. Słońce grzało niemiłosiernie, więc usiedliśmy na ławeczce w cieniu. Nicole już zasnęła. – Robię to tylko dla ciebie – mruknął wodząc nosem po mojej szyi, uśmiechnęłam się delikatnie. Choć sama nie wierzyłam, chętnie oddałabym się większym pieszczotom, jednak byliśmy w miejscu publicznym – Demi? – zapytał po chwili – mhm? – wymruczałam opierając głowę o jego ramię – zdążylibyśmy jeszcze na ten samolot do Hiszpanii – jęknął chowając głowę w moje włosy. Wybuchłam śmiechem i pokręciłam głową, on był niemożliwy! – nie ma mowy – cmoknęłam go w usta. Z jego ust wydobył się cichy jęk i spojrzał na mnie ze zrezygnowaniem, jednak na twarzy pojawił mu się łobuzerski uśmiech – Czemu się szczerzysz? – spytałam z bananem na twarzy, czekając na jego reakcję. Przybliżył się do mnie, tak że czułam jego oddech na swoim policzku, który już się tak nie rumienił jak kiedyś. Po prostu przywykłam do Niego i Jego bliskości. Mimo wszystko w brzuchu nadal szalało tysiące motyli, które lada chwila miały eksplodować, doprowadzając mnie do szaleństwa. – podoba mi się ta nowa Demi – mruknął wprost do mojego ucha, przygryzając jego płatek – mi też – wyszeptałam zatapiając się w jego ustach.

                                                    ***
- Jesteś zwykłym, nieodpowiedzialnym gówniarzem! Jak śmiesz mnie pouczać! – wychodziłam właśnie z sypialni by wykąpać Nicole, gdy usłyszałam krzyki mojej matki. Jak się domyślałam były kierowane w kierunku mojego męża. Nie powiem, bo zdenerwowałam się, ale postanowiłam poczekać na rozwój sytuacji. Przystanęłam na schodach – przecież tylko… - zaczął się tłumaczyć, ale moja mama mu przerwała. – nie obchodzi mnie to! Nie masz prawa mnie pouczać, bo gówno wiesz o dzieciach! Taki z ciebie tatuś jak ze mnie baletnica! –  warknęła. Zrobiła się cała czerwona na twarzy, a ja spoglądałam na nich z niedowierzaniem – na pewno dużo lepszy – mruknął Joe, co było dużym błędem, echh co ja mu mówiłam? – słucham?! Jak śmiesz?! Nie mam zamiaru znosić Cię w tym domu! – krzyknęła, a Joe ją zignorował karmiąc Nicole z butelki – nie jesteście tutaj nawet dwa dni, a już mam Cię serdecznie dosyć – syknęła z jadem.  – wzajemnie – rzucił Joseph z kpiarskim uśmieszkiem. Już miałam zejść do nich i żądać wyjaśnień od matki, ale gdy to usłyszałam lekko mnie wmurowało. Chyba zbyt pochopnie pochwaliłam Joe. – więc czemu tu wciąż jesteś? – rzuciła moja mama zadziornie, nie wiem po co to robiła! Ugh! – dla Demi. Prosiła mnie o to, więc tu przyjechałem. Wyobraź sobie, że miałem znacznie ciekawsze plany niż słuchanie starej jędzy, która nie ma własnego życia i wpieprza się w życie innych. – warknął, a mnie po prostu wryło w podłogę. Wiedziałam, że po czymś takim moja matka mu nie odpuści, tak samo jak i ja. Co on sobie wyobrażał? – Słucham?! – krzyknęła moja matka z oburzeniem – to co słyszałaś. Prawda kłu-- - nie zdążył dokończyć bo zeszłam ze schodów i wparowałam do kuchni – co tu się dzieje? – zapytałam, patrząc zawiedzionym wzrokiem na Joe. Ten tylko wykręcił oczami – niech twój ukochany mąż Ci powie! – krzyknęła moja matka i wybiegła z kuchni z płaczem. Zrobiło mi się jej naprawdę żal… Spojrzałam na Joe’go żądając jakichkolwiek wyjaśnień. – Jak mogłeś coś takiego powiedzieć? – zapytałam wściekła, gdy ten zupełnie mnie ignorując nalał sobie soku do szklanki i zmierzał ku wyjściu z kuchni – no jak się pytam?! – wrzasnęłam, gdy nie usłyszałam żadnej odpowiedzi z jego strony – normalnie – rzucił chłodno – pakuj się, bo pojutrze mamy samolot do Los Angeles – mruknął wchodząc na górę z Nicole. Przez chwilę patrzyłam z niedowierzaniem w miejsce, w którym przed chwilą stał mój mąż, a potem wbiegłam za nim na górę. – Mowy nie ma! Jak Ty tak możesz?! – wpadłam do pokoju krzycząc. Nie mogłam mu na to pozwolić. Nie chciałam tak szybko stąd wyjeżdżać – nie będę mieszkał pod jednym dachem z tą… babą! – wykrzyczał mi prosto w twarz, zrywając się z łóżka – ta „baba” jak ją nazwałeś jest moją matką! – również krzyczałam. Nie zwróciliśmy nawet uwagi na nasze dziecko, które było już bliskie płaczu, bojąc się naszych wrzasków. – No i co z tego?! JA jestem Twoim mężem! Jesteś po jej stronie?! – złapał mnie za ramiona potrząsając. Wyrwałam się i go odepchnęłam – Mimo wszystko tym razem to TY przegiąłeś, nie ona! - mówiąc to, wbiłam mu palec w klatę, patrząc na niego ze wściekłością – czemu nie odpuściłeś chociaż raz?! No czemu?! – wciąż krzyczałam, ale tym razem to on mnie odepchnął – możesz się zamknąć?! Nie mam zamiaru słuchać tych pieprzonych wywodów na temat twoje pojebanej mamusi! – rzucił ironizując ostatnie słowo – nie mów tak! – krzyknęłam, a w moich oczach zabłyszczały łzy, jednak dzielnie je powstrzymywałam. – bo? –spytał patrząc na mnie kpiąco. Nie mogłam w to uwierzyć… kpił ze mnie, zabolało mnie to. – Masz się zmienić słyszysz?! I w tej chwili przeproś moją matkę! – wrzasnęłam, a Joe zaśmiał mi się w twarz i złapał za klamkę od drzwi – dokąd się wybierasz? – warknęłam. Przystanął i odwrócił się w moją stronę – jak najdalej od Ciebie i Twojej mamusi! – krzyknął i wybiegł z pokoju. Chwilę później usłyszałam już tylko trzask drzwi. Spojrzałam na Nicole, która była już czerwona od płaczu. Wzięłam ją na ręce, przytulając mocno do siebie i zsunęłam się na podłogę, dając upust emocjom. Nie wiedziałam co się z nim stało. Był taki okrutny dla mnie, jak nigdy. Nie byłam przyzwyczajona do czegoś takiego, bo zazwyczaj to ja byłam tą, która raniła podczas kłótni. Było mi przykro, cholernie przykro… a co jeśli moja mama miała rację? Jeżeli Joe’mu wcale na mnie nie zależy? Z taką myślą wybuchłam jeszcze większym płaczem. Po chwili usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi. Kątem oka spojrzałam w tamtą stronę. Chciałam żeby to był Joe. Miałam nadzieję, że usiądzie obok mnie, przytuli i przeprosi, jednak tak się nie stało. Do pokoju weszła moja mama. Pociągnęłam nosem, i ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam udawać, że to tylko zwykła kłótnia, że wszystko jest okej i że nie płakałam. Jednak nie miałam siły na to. Mama położyła dłoń na moim ramieniu i usiadła obok mnie – mówiłam ci skarbie… Teraz tak będzie co raz częściej… Zrozum, że to nie ma sensu. W jego oczach nie widać miłości do ciebie. Zwykła pustka. Pewnie teraz poszedł do jakiś panienek i nawet nie pomyśli o tobie słońce – mówiła, a w moich oczach zaczęło się gromadzić co raz więcej łez, którymi już się dławiłam. Nie miałam siły ani ochoty na kłótnie z nią, nie miałam też siły jej zaprzeczyć. – Dziecko… zrób coś pożytecznego dla siebie i zerwij z nim. Zrób to zanim on cię zdradzi, zrani i sam to zrobi. – poklepała mnie po ramieniu i wyszła z pokoju zabierając ze sobą Nicole. Rzuciłam się na podłogę wybuchając rykiem. Nie mogłam w to uwierzyć, to niemożliwe… Joe by tego nie zrobił. Chciałam w to wierzyć, naprawdę chciałam. Jednak po słowach mojej matki, po jego dzisiejszym zachowaniu… po prostu nie umiałam. Płacząc jak małe dziecko, nawet nie zauważyłam, kiedy zmogły mnie sen i zmęczenie. To było za dużo. Stanowczo za dużo jak na jeden dzień. A czekało mnie jeszcze 16 takich dni.
                                                                               ***
Ok, dodałam :) Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału :/ Ten w sumie długością nie powala, treścią tym bardziej, no ale dodałam :) Jak widzicie... zrujnowałam trochę bajkę Jemi, a mama Dems stała się złym charakterem,ale coś musiało się wydarzyć w końcu nie? :PP Założyłam też nowy blog, na którym już dzisiaj powinna pojawić się jedynka będzie on nieco inny od tego, dlatego zapraszam :)  {http://we-cant-be-perfect.blogspot.com/}
PS. Jeden z naszych głównych bohaterów [niekoniecznie w opowiadaniu, a w prawdziwym życiu]  obchodzi dzisiaj swoje 23 urodziny ;) Więc Sto lat Joe <3