Mark i Joe wyciągnęli nasze walizki, po czym weszliśmy całą czwórką do kuchni, gdzie mama i Dallas szykowały obiad. Rozejrzałam się dookoła. Nic tu się nie zmieniło, delikatne morelowe ściany, kremowe meble, wielki stół pośrodku pomieszczenia. Dlaczego wielki? Mieliśmy wielką i kochającą rodzinę. Wszystkie święta, więc spędzaliśmy razem jeśli było to tylko możliwe. – Siadajcie – mruknęła moja matka. Doskonale wiedziałam, że miała nadzieję, że przyjadę sama z Nicole, bez Joe’go. Odkąd ostatnio ja i Joseph pokłóciliśmy się ostro, mama całkowicie Go znienawidziła. Zawsze była po mojej stronie, a ja? Ja nigdy nie miałam racji. Przez swoje wieczne niezadowolenie, to ja wszystko psułam i doprowadzałam do kłótni, Joe zawsze obrywał najbardziej. Nie mogę pogodzić się wciąż z faktem, że byłam taką egoistką dla Niego. Że pozwoliłam na to, aby moja złość, furia i rozżalenie zaćmiły moją miłość do Josepha. Jednak On, zawsze się starał wszystko załagodzić, był na każde moje zawołanie, na każdą zachciankę. Bał się, że mogłabym go zostawić i dlatego stał się pomiotłem dla mnie bez żadnych sprzeciwów. Spojrzałam na Niego, konsumował powoli swój posiłek, starając się ignorować natarczywą teściową, która non stop rzucała mu złowrogie spojrzenia, nie mogłam na to nic poradzić. Moja matka twierdziła, że nie jesteśmy szczęśliwym małżeństwem i to widać. Fakt, faktem było tak kiedyś. Teraz postanowiłam jej pokazać, że jest inaczej. Kocham Joe i jestem pewna w 100%, że On mnie także. Gdy ja i Joseph skończyliśmy jeść, wzięłam nasze talerze, po czym włożyłam je do zmywarki, uprzednio je opłukując. – Zawsze tak musisz latać koło niego? – zapytała moja matka z pogardą, kątem oka patrząc na Josepha, który niespokojnie się poruszył. Musiałam zareagować – Nie – zaśmiałam się sztucznie – to Joseph zazwyczaj wypełnia domowe obowiązki, zajmuje się dzieckiem, gotuje, sprząta. Taki mąż to prawdziwy skarb – dokończyłam z uśmiechem, całując Jego policzek. Joe spojrzał na mnie z uśmiechem, a ja ucałowałam Jego wargi. Miałam ochotę się w nich zatopić, znacznie głębiej, jednak wiedziałam, że nie będzie to stosowne w kuchni, przy wszystkich, a zwłaszcza przy matce. - Joe, kochanie chodź mi pomóż, zniesiemy wózek Nicole z góry i przejdziemy się po okolicy. Dawno tutaj nie byłam – mruknęłam i puściłam Josephowi oczko, od razu domyślił się o co chodzi. Podniósł się z miejsca, podziękował za posiłek i ruszył się za mną w kierunku schodów. Gdy tylko weszliśmy do naszej sypialni, Joe od razu przycisnął mnie do ściany całując namiętnie moje usta, odwzajemniałam pocałunki nie mogąc się nim nacieszyć, tak jakbyśmy się mieli już nigdy nie zobaczyć. Było mi tak dobrze, że nawet nie zauważyłam jak Joe wpił się w moją szyję, zostawiając na niej ciemnoróżowy ślad – Joe! – pisnęłam i odepchnęłam go od siebie ze śmiechem. Podeszłam do lusterka i zobaczyłam dosyć pokaźną malinkę, którą usta mojego małżonka zostawiły na mojej szyi. Pokręciłam głową z politowaniem i podeszłam do szafki, w której miałam już pieluszki i inne zabawki Nicole. Wrzuciłam je do mojej dość sporej torby i przewiesiłam ją przez ramię. Obeszłam Joe’go który wygodnie rozłożył się na łóżku i wyciągnęłam wózek. Z lekkim trudem, ale udało mi się go rozłożyć. Spojrzałam na Joe, oczy miał zamknięte, jednak na jego twarzy błąkał się łobuzerski uśmieszek. Podniosłam z ziemi poduszkę, którą Joseph wcześniej zwalił i cisnęłam nią w niego z całej siły. Chłopak momentalnie zerwał się na równe nogi i posłał mi mordercze spojrzenie. – Pomóż mi znieść ten wózek – wyszczerzyłam się w jego stronę, na co on tylko wykręcił oczami, chwytając jeden koniec wózka. Chwyciłam za drugi koniec i znieśliśmy wózek na dół. Spojrzenia wszystkich w salonie skierowały się w naszą stronę. Posłałam rodzince delikatny uśmiech, a Joe podszedł do Dallas i z uśmiechem wziął naszą córeczkę z jej kolan. Patrzyłam jak zaczyna ją łaskotać, przytulać i nie mogłam powstrzymać uśmiechu na swojej twarzy. – To my wrócimy za jakieś dwie godzinki – rzucił Joe, wkładając malutką do wózka i wyszliśmy z domu. Podczas spaceru, uważnie rozglądałam się dookoła, wybudowali parę sklepów, budynków, ale nic takiego się tu nie zmieniło, więc nie miałam problemu z trafieniem do parku, czy na plac zabaw. Szliśmy jakąś uliczką w ciszy i spokoju. Spojrzałam na Joe. Był lekko zmęczony, a na jego twarzy pojawił się już delikatny zarost, co dodawało mu uroku i męskości. – Jestem z ciebie dumna – powiedziałam w pewnym momencie – Czemu? – spytał skołowany. Zaśmiałam się w duchu, chodziło mi o sprawę z moją mamą. – Dzielnie znosisz moją mamę – zaczęłam z podziwem, na co Joseph wybuchł śmiechem – i nie odpowiedziałeś jeszcze na żadną jej zaczepkę – dodałam z uśmiechem. Byliśmy w pobliskim parku. Słońce grzało niemiłosiernie, więc usiedliśmy na ławeczce w cieniu. Nicole już zasnęła. – Robię to tylko dla ciebie – mruknął wodząc nosem po mojej szyi, uśmiechnęłam się delikatnie. Choć sama nie wierzyłam, chętnie oddałabym się większym pieszczotom, jednak byliśmy w miejscu publicznym – Demi? – zapytał po chwili – mhm? – wymruczałam opierając głowę o jego ramię – zdążylibyśmy jeszcze na ten samolot do Hiszpanii – jęknął chowając głowę w moje włosy. Wybuchłam śmiechem i pokręciłam głową, on był niemożliwy! – nie ma mowy – cmoknęłam go w usta. Z jego ust wydobył się cichy jęk i spojrzał na mnie ze zrezygnowaniem, jednak na twarzy pojawił mu się łobuzerski uśmiech – Czemu się szczerzysz? – spytałam z bananem na twarzy, czekając na jego reakcję. Przybliżył się do mnie, tak że czułam jego oddech na swoim policzku, który już się tak nie rumienił jak kiedyś. Po prostu przywykłam do Niego i Jego bliskości. Mimo wszystko w brzuchu nadal szalało tysiące motyli, które lada chwila miały eksplodować, doprowadzając mnie do szaleństwa. – podoba mi się ta nowa Demi – mruknął wprost do mojego ucha, przygryzając jego płatek – mi też – wyszeptałam zatapiając się w jego ustach.
***
- Jesteś zwykłym, nieodpowiedzialnym gówniarzem! Jak
śmiesz mnie pouczać! – wychodziłam właśnie z sypialni by wykąpać Nicole, gdy
usłyszałam krzyki mojej matki. Jak się domyślałam były kierowane w kierunku
mojego męża. Nie powiem, bo zdenerwowałam się, ale postanowiłam poczekać na
rozwój sytuacji. Przystanęłam na schodach – przecież tylko… - zaczął się
tłumaczyć, ale moja mama mu przerwała. – nie obchodzi mnie to! Nie masz prawa
mnie pouczać, bo gówno wiesz o dzieciach! Taki z ciebie tatuś jak ze mnie
baletnica! – warknęła. Zrobiła się cała czerwona
na twarzy, a ja spoglądałam na nich z niedowierzaniem – na pewno dużo lepszy – mruknął
Joe, co było dużym błędem, echh co ja mu mówiłam? – słucham?! Jak śmiesz?! Nie mam
zamiaru znosić Cię w tym domu! – krzyknęła, a Joe ją zignorował karmiąc Nicole
z butelki – nie jesteście tutaj nawet dwa dni, a już mam Cię serdecznie dosyć –
syknęła z jadem. – wzajemnie – rzucił Joseph
z kpiarskim uśmieszkiem. Już miałam zejść do nich i żądać wyjaśnień od matki, ale
gdy to usłyszałam lekko mnie wmurowało. Chyba zbyt pochopnie pochwaliłam Joe. –
więc czemu tu wciąż jesteś? – rzuciła moja mama zadziornie, nie wiem po co to
robiła! Ugh! – dla Demi. Prosiła mnie o to, więc tu przyjechałem. Wyobraź sobie,
że miałem znacznie ciekawsze plany niż słuchanie starej jędzy, która nie ma własnego
życia i wpieprza się w życie innych. – warknął, a mnie po prostu wryło w
podłogę. Wiedziałam, że po czymś takim moja matka mu nie odpuści, tak samo jak
i ja. Co on sobie wyobrażał? – Słucham?! – krzyknęła moja matka z oburzeniem –
to co słyszałaś. Prawda kłu-- - nie zdążył dokończyć bo zeszłam ze schodów i
wparowałam do kuchni – co tu się dzieje? – zapytałam, patrząc zawiedzionym
wzrokiem na Joe. Ten tylko wykręcił oczami – niech twój ukochany mąż Ci powie! –
krzyknęła moja matka i wybiegła z kuchni z płaczem. Zrobiło mi się jej naprawdę
żal… Spojrzałam na Joe’go żądając jakichkolwiek
wyjaśnień. – Jak mogłeś coś takiego powiedzieć? – zapytałam wściekła, gdy ten
zupełnie mnie ignorując nalał sobie soku do szklanki i zmierzał ku wyjściu z
kuchni – no jak się pytam?! – wrzasnęłam, gdy nie usłyszałam żadnej odpowiedzi
z jego strony – normalnie – rzucił chłodno – pakuj się, bo pojutrze mamy
samolot do Los Angeles – mruknął wchodząc na górę z Nicole. Przez chwilę
patrzyłam z niedowierzaniem w miejsce, w którym przed chwilą stał mój mąż, a
potem wbiegłam za nim na górę. – Mowy nie ma! Jak Ty tak możesz?! – wpadłam do
pokoju krzycząc. Nie mogłam mu na to pozwolić. Nie chciałam tak szybko stąd
wyjeżdżać – nie będę mieszkał pod jednym dachem z tą… babą! – wykrzyczał mi
prosto w twarz, zrywając się z łóżka – ta „baba” jak ją nazwałeś jest moją
matką! – również krzyczałam. Nie zwróciliśmy nawet uwagi na nasze dziecko,
które było już bliskie płaczu, bojąc się naszych wrzasków. – No i co z tego?!
JA jestem Twoim mężem! Jesteś po jej stronie?! – złapał mnie za ramiona
potrząsając. Wyrwałam się i go odepchnęłam – Mimo wszystko tym razem to TY
przegiąłeś, nie ona! - mówiąc to, wbiłam mu palec w klatę, patrząc na niego ze
wściekłością – czemu nie odpuściłeś chociaż raz?! No czemu?! – wciąż krzyczałam,
ale tym razem to on mnie odepchnął – możesz się zamknąć?! Nie mam zamiaru
słuchać tych pieprzonych wywodów na temat twoje pojebanej mamusi! – rzucił ironizując
ostatnie słowo – nie mów tak! – krzyknęłam, a w moich oczach zabłyszczały łzy,
jednak dzielnie je powstrzymywałam. – bo? –spytał patrząc na mnie kpiąco. Nie
mogłam w to uwierzyć… kpił ze mnie, zabolało mnie to. – Masz się zmienić
słyszysz?! I w tej chwili przeproś moją matkę! – wrzasnęłam, a Joe zaśmiał mi
się w twarz i złapał za klamkę od drzwi – dokąd się wybierasz? – warknęłam. Przystanął
i odwrócił się w moją stronę – jak najdalej od Ciebie i Twojej mamusi! –
krzyknął i wybiegł z pokoju. Chwilę później usłyszałam już tylko trzask drzwi.
Spojrzałam na Nicole, która była już czerwona od płaczu. Wzięłam ją na ręce,
przytulając mocno do siebie i zsunęłam się na podłogę, dając upust emocjom. Nie
wiedziałam co się z nim stało. Był taki okrutny dla mnie, jak nigdy. Nie byłam
przyzwyczajona do czegoś takiego, bo zazwyczaj to ja byłam tą, która raniła
podczas kłótni. Było mi przykro, cholernie przykro… a co jeśli moja mama miała
rację? Jeżeli Joe’mu wcale na mnie nie zależy? Z taką myślą wybuchłam jeszcze
większym płaczem. Po chwili usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi. Kątem oka spojrzałam
w tamtą stronę. Chciałam żeby to był Joe. Miałam nadzieję, że usiądzie obok
mnie, przytuli i przeprosi, jednak tak się nie stało. Do pokoju weszła moja mama.
Pociągnęłam nosem, i ukryłam twarz w dłoniach. Chciałam udawać, że to tylko zwykła kłótnia, że wszystko jest okej i że nie płakałam. Jednak nie miałam siły
na to. Mama położyła dłoń na moim ramieniu i usiadła obok mnie – mówiłam ci
skarbie… Teraz tak będzie co raz częściej… Zrozum, że to nie ma sensu. W jego
oczach nie widać miłości do ciebie. Zwykła pustka. Pewnie teraz poszedł do
jakiś panienek i nawet nie pomyśli o tobie słońce – mówiła, a w moich oczach
zaczęło się gromadzić co raz więcej łez, którymi już się dławiłam. Nie miałam
siły ani ochoty na kłótnie z nią, nie miałam też siły jej zaprzeczyć. – Dziecko…
zrób coś pożytecznego dla siebie i zerwij z nim. Zrób to zanim on cię zdradzi,
zrani i sam to zrobi. – poklepała mnie po ramieniu i wyszła z pokoju zabierając
ze sobą Nicole. Rzuciłam się na podłogę wybuchając rykiem. Nie mogłam w to
uwierzyć, to niemożliwe… Joe by tego nie zrobił. Chciałam w to wierzyć,
naprawdę chciałam. Jednak po słowach mojej matki, po jego dzisiejszym
zachowaniu… po prostu nie umiałam. Płacząc jak małe dziecko, nawet nie
zauważyłam, kiedy zmogły mnie sen i zmęczenie. To było za dużo. Stanowczo za
dużo jak na jeden dzień. A czekało mnie jeszcze 16 takich dni.Ok, dodałam :) Przepraszam, że tak długo nie było rozdziału :/ Ten w sumie długością nie powala, treścią tym bardziej, no ale dodałam :) Jak widzicie... zrujnowałam trochę bajkę Jemi, a mama Dems stała się złym charakterem,ale coś musiało się wydarzyć w końcu nie? :PP Założyłam też nowy blog, na którym już dzisiaj powinna pojawić się jedynka będzie on nieco inny od tego, dlatego zapraszam :) {http://we-cant-be-perfect.blogspot.com/}
PS. Jeden z naszych głównych bohaterów [niekoniecznie w opowiadaniu, a w prawdziwym życiu] obchodzi dzisiaj swoje 23 urodziny ;) Więc Sto lat Joe <3